[2010.02.04] Platforma w defensywie
Dodane przez Administrator dnia 04/02/2010 12:44:46
To co jeszcze tydzień temu przedstawiałem tu jako spekulacje i przewidywania – właśnie stało się faktem. Donald Tusk oficjalnie potwierdził, że nie będzie kandydować w jesiennych wyborach prezydenckich. O takim scenariuszu pisałem już od jesieni zeszłego roku, czyli od czasu wybuchu afery hazardowej, która pociągnęła za sobą upadek – przynajmniej chwilowy – kilku najważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej. Dziś dwaj z nich to tylko cień dawnej pozycji i ogromnych możliwości: Drzewiecki, jeden z najbliższych przyjaciół Tuska, skarbnik Platformy i wpływowy minister sportu, oraz Chlebowski, jeszcze niedawno trzecia osoba w partii, szef klubu parlamentarnego Platformy. Przed komisją śledczą usiłują wykręcić się od odpowiedzialności za wywołanie afery, ale do wielkiej polityki już nie wrócą.
Dlaczego Tusk zrezygnował? Czy jedynym powodem jest obawa, że hazardowy skandal pozbawi go szans na i tak niepewne zwycięstwo? Gdyby Tusk był tylko szefem Platformy, a premierem kto inny, prawdopodobnie zaryzykowałby walkę o prezydenturę. Jednak dramatycznie niskie oceny nieudolnego rządu Platformy, wykazywane w sondażach sprawiają, że jedyną podporą tej ekipy stała się sam premier. Gdyby Tusk zajął się kampanią prezydencką, upadek tego rządu byłby bardzo prawdopodobny. Na przykład dlatego, że ludowcy nie wytrzymaliby stresu, spowodowanego spadkiem ich notowań i uznaliby, że nie mają już interesu w firmowaniu nieudaczników-liberałów. Upadek rządu Platformy tym bardziej przekreślałby szanse Tuska na prezydenturę.
Tusk pozostanie więc premierem, a do walki o prezydenturę wyśle kogoś, kto przynajmniej ma szansę nie przynieść wstydu i przejść do drugiej tury. Oczywiście Tusk najchętniej wystawiłby jednego z dwóch polityków, którzy przynajmniej teoretycznie mieliby największe szanse. Jednym z nich jest Jerzy Buzek, niegdyś współwinny kompromitacji rządów AWS-u, dziś jednak ulubieniec znacznej części opinii publicznej. Ale Buzek jest przewodniczącym parlamentu europejskiego i jego rezygnacja ośmieszyłaby Platformę. Drugim jest Cimoszewicz, wieczny kandydat lewicy, który dałby Platformie możliwość odebrania części elektoratu postkomunistów. Ale Cimoszewicz ma zwyczaj wahać się do samego końca, a poza tym ucierpiałyby ambicje tych wszystkich w Platformie, którzy po rezygnacji Tuska już widzą się w pałacu prezydenckim: Komorowskiego, Palikota, Sikorskiego, Gronkiewicz-Waltz, Niesiołowskiego i paru innych.
Czy Tusk swoją decyzją ocali słabnący rząd, a Platformę uratuje przed podziałami? Wcale nie jest to pewne. Za kilka tygodni Prawo i Sprawiedliwość odbędzie swój kongres w Poznaniu, a następnie rozpocznie kampanię wyborczą. Wtedy wszyscy z podwójną uwagą zaczną śledzić sondaże. Jeżeli Platforma nadal będzie tracić, to jej posłowie, których następna kadencja w Sejmie zostanie zagrożona, obarczą Tuska winą za wszystkie niepowodzenia: za słaby rząd, za niekompetentnych ministrów, których w porę nie wymienił, za aferę hazardową i za próbę ratowania kumpli przed komisją śledczą, za dziurę budżetową i za „zaciskanie pasa”, które zrazi do Platformy wielu jej dotychczasowych zwolenników w tzw. budżetówce, a na koniec za dezercję w wyborach prezydenckich. Wtedy może się okazać, że plan ratowania Platformy zawiedzie i trzeba będzie pożegnać się z rządem jeszcze przed parlamentarnymi wyborami.
Ryszard Terlecki